Obsługiwane przez usługę Blogger.
RSS

Dlaczego warto uczyć się języków za granicą?



Języka włoskiego zaczęłam się uczyć w wieku 14 lat. Najpierw uczęszczałam do szkoły językowej, następnie zapisałam się na lekcje indywidualne. W klasie maturalnej zdecydowałam się na zdawanie matury z włoskiego na poziomie rozszerzonym. No w końcu byłam już po 4 latach nauki języka, więc czemu nie spróbować?  Egzamin pisemny zdałam na 77 % (nie pamiętam już dokładnie, starość nie radość J ), egzamin ustny natomiast zdałam na 100%. Komisja zachwalała moją biegłą znajomość języka, płynność mowy i oczywiście bogate słownictwo. Czego chcieć więcej? Umiem biegle włoski, więc, mogę śmiało rozpocząć moje ukochane studia na tamtejszych uniwersytetach.  No przecież mówię biegle, czemu nie?
   
Wrzesień 2007:  Ląduję na lotnisku Guglielmo Marconi w Bolonii, podekscytowana, lekko podenerwowana zbliżającymi się egzaminami wstępnymi, ale za to pewna siebie. No przecież ja mówię biegle po włosku… Wychodząc z lotniska zaczepiam przypadkowego Włocha pytając go o drogę do centrum miasta:
- „Scusa l’autobus per andare al centro…dove lo prendo?       ( Skąd odjeżdża autobus do centrum?)
-„ Boh” (dźwięk boh znaczy nie wiem)

Ok. Nic nie zrozumiałam. No pewnie ten Włoch był jakiś dziwny, nie ma się co przejmować. Ja przecież mówię BIEGLE! Zauważyłam jednak autobus z napisem BLQ CENTRO. Ok, pewnie jedzie do centrum no ale przecież trzeba się upewnić:

- „Quest’autobus va al centro”?  (Ten autobus jedzie do centrum?)
-E ( dźwięk oznaczający „tak”)
- Non capisco. Va al centro o no? ( Nie rozumiem, jedzie do centrum czy nie?)
- E
- Cosa? Si o no? ( co? tak czy nie?)
- Cazzo, mo’ mi rompi le scattole, sei proprio fusa, cavolo,  che non capisci un cazzo… ( czyli jednym słowem ten szanowny „italiano” puścił mi niezłą wiązankę słów)

No nic, nie zrozumiałam o co mu chodzi. Ale przecież to nie koniec świata. Ludzie są podenerwowani, to pewnie dlatego nic nie rozumiem. Dojeżdżam do centrum…trzeba szukać hotelu. Oczywiście dalej nic nie rozumiem.
Po przyjeździe do hotelu, jestem już poważnie zmartwiona, tym bardziej, że za 2 dni mam egzaminy wstępne na uczelnię….

Na szczęście egzamin zdałam! Ale dalej mam kłopoty ze zrozumieniem. Ogarnia mnie złość, czuję się oszukana, przecież uczę się włoskiego od 4 lat, komisja zachwalała moje umiejętności, a ja nie jestem w stanie zrozumieć nawet zwykłego „włoskiego Jana Kowalskiego” ! Ok, ważne, że się dostałam! Jakoś to będzie…

Pierwszy dzień na uczelni zawsze jest stresujący, tym bardziej w obcym kraju. Włosi są jednak spoko, oprócz niektórych Włoszek ubranych od stóp do głów w szykowne ciuchy od Armaniego. Poznaje Paolo, przystojnego Włocha, który będzie ze mną studiować. Opowiada  mi, że ma skręconą nogę (przynajmniej go zrozumiałam), zajeżdża mocnym bolońskim akcentem, ale go rozumiem! yuppi! Wyrażam swoje zmartwienie : „Mi discresce” czyli „przykro mi”. Paolo patrzy na mnie ze zdziwieniem, po czym mówi mi, że udaję inteligentną i się wywyższam. Gdybym tylko wiedziała, że „Mi discresce” to bardzo literacka forma od „Przykro mi” to pewnie Paolo dziś byłby moim kolegą i przetańczyłabym z nim całą noc na dyskotece.

Oczywiście takich przykładów jest więcej. Tysiące…wyobraźcie sobie ile wstydu się najadłam. Kicha! Nasuwa mi się jednak pytanie: Po co uczymy się w Polsce Włoskiego, Hiszpańskiego itd.? Języka uczymy się po to by biegle się nim posługiwać czyli „rozumieć i być rozumianym”.  Literackie słownictwo niczym wyjęte z sonetów Petrarki, do niczego nam nie jest potrzebne. Dogłębne uczenie się książkowych regułek gramatycznych też nie pomoże nam w zrozumieniu rodowitego Włocha. Przeciętny Włoch rzadko używa trybu łączącego i używa tysiące gestów, które same w sobie zawierają już znaczenie.  Dlatego też, w szkołach powinni uczyć native speakerzy czyli rodowici Włosi. To pomogłoby nam w osłuchaniu się z językiem i w nauce potocznego języka, używanego na co dzień.  Sama jestem tego żywym przykładem. Studiowałam język arabski, a moja nauczycielka pochodząca z Tunezji nie znała ani jednego słowa po włosku. Oczywiście to był wielki stres, ale opłaciło się. Do dziś moi arabscy koledzy dziwią się jak  tak krótkim czasie nauczyłam się ich dźwięków (wychodzą one z gardła, nie każcie mi wyjaśniać J)

Za tydzień wyjeżdżam do Anglii, mój chłopak nieustannie mnie wypytuje: „Mówisz dobrze po angielsku”?  Na co ja odpowiadam: „tak” . Czy za tydzień zrozumiem przeciętnego Johna Smitha na dworcu autobusowym ? Odpowiadam: Pewnie nie.

Pozdrawiam,

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Święta prawda! Niestety aby sprowadzić takiego "native" to są koszty. Polski System Edukacji Narodowej nie może sobie na to pozwolić. Dlatego też, musimy zadowolić się tym co mamy. Pozdrawiam. A.B

Anonimowy pisze...

To samo mialam we Francji, przyjezdzasz a tu zonk, nic nie kapowalam!!!!

Unknown pisze...

To jest właśnie problem! Wydaje ci się, że dobrze znasz język a tak naprawdę niewiele umiesz. Nie wspominając już o dialektach (Neapol, Sycylia, itd.) Dlatego też, żeby zdać certyfikat z języka Cils C2 musisz być osłuchanym( nie tylko włoski standart). Mnie 3 lata temu puszczono nagranie, na którym sycylijczyk opowiadał o sztuce, nie miałam problemu ze zrozumieniem, bo większość moich znajomych w Bolonii pochodziła właśnie z tamtych regionów, ale po minach innych wywnioskowałam, że "non hanno capito un cazzo" czyli, że nic nie zrozumieli :P

Unknown pisze...

standard *

Prześlij komentarz